Było EPO, leki na astmę, belgijskie kociołki, był doping genetyczny, był też Tom Simpson który sobie tego wszystkiego nie szczędził a jego śmierć nikogo niczego nie nauczyła. Tak czy siak, dużo już było sposobów na jazdę na kodach.

Temat ostatnimi czasy ucichł. Ale to wcale nie oznacza, że problem zniknął. Ależ skąd. Trochę się dowiaduję, podsłuchuję i poszukuję tu i tam. I jak się okazuje, poznałem nową metodę usprawniania siebie. Poważnie.

Chciałbym Wam dziś zdradzić zupełnie nową formę dopingu. A czemu by nie. Właściwie jest ona stara jak świat, ale jeszcze nikt nie wpadł na to żeby zastosować ją w celu zostawiania wszystkich w tyle i gromadzenia trofeów.

Do dziś! Panie i Panowie oto..

Momencik. Najpierw bajka.

Pewnego razu, pewien chłopaczek wracając do domu skaleczył się w stopę. Generalnie rzecz ujmując to sobie ją paskudnie rozharatał. Na domiar złego droga która go czekała wiodła przez dżunglę. Tak go ta noga bolała, że niemal nie był w stanie prawie w ogóle się poruszać. Jedynie kuśtykał ile mógł na tej sprawnej, byleby móc posuwać się choć trochę do przodu. Nieprzerwanie pojękując i zagryzając zęby myśląc o swoich cierpieniach. Aż tu nagle zza krzaka wyskoczył tygrys. Groźny, głodny tygrys. W tej chwili, jak za dotknięciem różdżki, chłopaczek zupełnie zapomniał o całym bólu i zaczął biec tak szybko jak jeszcze nigdy w życiu nie biegł. Koniec.

Nie, nie chodzi o to, żeby mieć w zanadrzu tygrysa motywatora który wyskoczy zza krzaka kiedy dopadnie Cię kryzys na finałowym podjeździe. Pewnie i tak już nie ma tyle tygrysów na świecie, pasjonaci innej rywalizacji je wytrzebili. Cały trik polega na tym, żeby poradzić sobie bez tygrysa.

Widzisz, chłopaczyna był tak przejęty tym swoim bólem, tak skupiał na nim swoją uwagę, że prawie tam zaniemógł przez to nieszczęście. Zupełnie jak Ty, kiedy dopada Cię kryzys na maratonie, albo bomba na ostatnich kilometrach. I im bardziej skupiasz swoją uwagę na tym swoim cierpieniu, tym większe się ono staje. A co by było gdybyś nagle zastosował ten trik z tygrysem? Bez tygrysa?

Wyobraź sobie taki atak który nigdy się nie kończy. Skaczesz a korby nigdy Ci nie odbijają. Finiszujesz już od samego startu. To by było coś!

Wyłączasz ból, jesteś szybszy. Proste. Ale przecież wiadomo, że tak się nie da.

Czas na drugą bajkę. Która bajką wcale nie jest. Jest historią która zdarzyła się naprawdę.

Pewien wielce światły mnich zaczął na starość ślepnąć, a że akurat tylko on jeden już na tym świecie potrafił odczytać pradawne księgi aby móc przekazać cenną wiedzę dalej, bardzo wszystkim zależało żeby mu pomóc. Problem jednak był tej natury, że do skomplikowanej operacji należało poddać go narkozie z której jego, już słaby, organizm by się nie wybudził. Problem rozwiązał sam mnich który zaproponował, żeby operować go ot tak, bez znieczulenia. Położył się na stole operacyjnym, popadł w tak głęboki stan medytacji, że w ogóle nie zrobiło na nim wrażenia kiedy lekarze bez większych ceregieli wyciągnęli na wierzch jego oko, coś tam podłubali, postukali i wstawili z powrotem. Koniec.

Zaczynasz łapać? Tym razem nie chodzi o doping ciała, mięśni, krwi. Nową formą dopingu jest doping umysłu. Dobre co? Ale czemu by nie. Kiedy jedni targają ciężary na siłowni żeby usprawniać swoje ciała, gdzieś tam inni medytują usprawniając swoje głowy. Może i mniej efektowne przynosi to skutki, trudne do uchwycenia w lustrze, ale mimo wszystko wciąż to robią. I czasem jeden z drugim osiąga oświecenie, co fachowo oznacza, że staje się buddą. Jak na przykład ten mnich od operacji oka. Goście panują nad swoimi umysłami. I to w takim stopniu, że w pale się nie mieści jak.

Bo jak wyjaśnić na przykład to, że tacy mnisi przeprawiali się przez Himalaje odziani jedynie w szaty a na stopach mając tylko sandały albo w ogóle nic? Tak zwaną metodą szybkich, czy małych kroków, nie wiem, trudno znaleźć materiały na ten temat. Ale to się działo i dzieje naprawdę. Tak jak to, że gdzieś wysoko w Tybecie mnisi przechadzają się na bosaka po śniegu i w ogóle ich to nie rusza. Racjonalnego, w naszych ramach myślenia, wytłumaczenia brak.

Tak więc, kiedy już epo, sterydy i leki na astmę podbierane Twojej babci to będzie wciąż za mało, zacznij medytować. A i tu są drogi na skróty, jak, nie wiem, lsd, dmt czy inne meskaliny i psylocybiny. Doping umysłu. Ha ha!

Jest tylko jeden haczyk. Żaden z tych mnichów nie robi jednak tego celowo. Nie kształci się, nie rozwija swojej świadomości, żeby oszczędzić na zimowych butach albo kosztownej narkozie. A co dopiero żeby pokonać kogoś w zawodach. Żaden z nich nie zaszedł by za daleko gdyby tak robił. Nie. Oni poświęcają się szczytniejszym zajęciom na tym świecie. Bo z rozwojem świadomości zmienia się też sposób patrzenia na świat. Stety, niestety!

Więc nic się nie martw. Żaden z tych buddów nie wystawi Ci koła na finiszu pokonując ból, nie wyścignie Cię na żadnym maratonie korzystając z metody szybkich kroków. Bo tak się składa, że ci buddowie przy okazji swoich kształceń, wyzbywają się ego. I jak tu rywalizować, kiedy już go nie ma?