drogi przyjacielu, właśnie mijają trzy miesiące od kiedy mieszkam w dziurze w hiszpańskich górach, i właśnie do mnie dotarło coś, czym chciałbym się z toba podzielić.
tak właściwie, to chciałbym cię przed tym czymś przestrzec.

wiem, że wciąż większość czasu spędzasz w dużym mieście. to dobrze. ja nie. za długo jestem w górach. i to nie pierwszy raz. zbyt długo żyję z dala od miasta. czasem piszesz, że chciałbyś się ze mną zamienić, że czasem zazdrościsz. przestań. nie warto.

nie wiem czy słyszałeś, ale norwegowie, wielcy fani marki rapha, nagle przestali ją lubić i na potęgę się jej pozbywają, żeby zawartość szaf wymienić na ubrania z logo pas normal studios. bo teraz w modzie jest pas normal studios. śmieszne, co nie? nie. nie dla nich. bo oni w to akurat wierzą.

tak jak w słuszność działań wierzą ci którzy z których tak często zdarza nam się śmiać. kolekcjonerzy rowerów którzy nigdy nie mają czasu ich użyć. herosi którzy zamieniają sie na własne życzenie w robotów żeby tylko odrobinę szybciej poruszać się na rowerze i z drugiej strony kanapowi eksperci krzyczący do telewizora kiedy ich idol osiąga jakiś spektakularny sukces.

z naszego punktu widzenia to co oni robią to fanaberie, za to z ich, zupełnie nie. bo z fanaberiami jest już tak, że stają się fanaberiami dopiero wtedy, kiedy przestaje się w nie wierzyć. w drugą stronę to już nie działa. powrotu już nie ma.

bo gdyby tak zabrać norwegów w góry, na odpowienio długą wyprawę, z finałem odpowiednio wysoko. pięknie i wysoko. gdzie byłoby naprawdę zimno, a do domu czekałby długi zjazd. jak to się tu z resztą często zdaża. to czy wtedy robiłoby im to taką znowu więlką różnicę jakie mają logo na piersi? gdyby zabrać kolekcjonerów rowerów na te trzy miesiące tu i użyczyć im jakiegokolwiek roweru to czy nadal by się rozwodzili nad wyższością szytek nad oponami? gdyby fanów trenażerów zabrać w masę pięknych miejsc to czy wciąż tak ochoczo schodziliby na trening do piwnicy?

lepiej niech tego nie robią, bo całe ich starania zmarnieją. to czemu tak się poświęcili okaże się nagle bez znaczenia. co za straszna perspektywa.

pewnie sam pamiętasz przyjacielu ile radości sprawiło ci kupienie nowego roweru, nowych ubrań, okularów. albo to ile radości dały pochwały znajomych kiedy pochwaliłeś się medalem z granfondo, ile radości dał ten gość w telewizorze któremu kibicujesz?

coś Ci powiem, nie psuj sobie tego, trzymaj się z dala od gór.

doliny uczą, góry oduczają. miasta nadają znaczeń rzeczom które niekoniecznie na nie zasługują.

w mieście, gdzie wciąż otacza nas tłum wciąż za czymś goniący łatwo uwierzyć w słuszność najbardziej wymyślnych fanaberii, w sens wymieniania raphy na pas normal studios, w konieczność trenowania i ścigania się na trenażerach, kolekcjonowania butów z limitowanych edycji.

ale pomyśl tylko, gdybyś obejrzał odpowiednią ilość zachodów słońca ze szczytów gór to pewnie by do ciebie dotarło jakim absurdem jest jeżdżenie na stacjonarnym rowerku gapiąc się w symulację na ekranie monitora. i jak miałbyś się wtedy niby przygotowywać, trenować?

gdybyś wczuł się w atmosferę małego miasteczka gdzie normalnym jest przechadzanie się ulicą w szlafroku wieczorem, gdzie nikt zupełnie nie przejmuje się wyglądem ani opinią sąsiada to jak dalej miałbyś powiększać zawartość swojej szafy?

gdybyś dookoła miał multum szos, jeszcze więcej szlaków i ogrom możliwości sprawiania sobie dobrze, dzień po dniu, to jak dalej miałbyś znajdować motywację do reżimu treningowego dzieki któremu miałbyś wygrać jakiś dziwny wyścig, żeby sprawić sobie dobrze?

jeszcze nie daj boże przestaniesz się przejmować tym, czym przejmuje się większość. tak jak dla mnie, nagle okaże się, że niemal niemożliwym jest dla ciebie włączenie się do rozmowy z innymi kolarzami bo przestałeś śledzić wyniki i nowinki sprzętowe, stracisz w oczach towarzystwa bo nie będziesz znał aktualnych hitów radiowych i tekstów z youtuba którymi mógłbyś zabrylować. nie idź tą drogą przyjacielu.

w mieście nauczyłem się różnicy między zegarkiem mechanicznym a kwarcowym, która marka jest okej a która nie okej. ale to na nic, bo w górach wystarcza mi obserwować podróż słońca po niebie i nie muszę się nigdzie spieszyć.

wiem, że ty za to masz już akuart całkiem pokaźną kolekcję zegarków. nie zepsuj sobie tego. ja już w to nigdy nie uwierzę i nigdy już mnie nie przekonasz do tej zabawy, ale ty sam wciąż możesz się tym bawić. dopóki w to wierzysz.

tak jak norwegowie zmieniający ubrania, kolarze którzy stają się robotami podczepionymi do monitorów i ci wszyscy ludzie wierzący w rzeczy które tu, w górach, z dala od miasta, nie mają żadnego zupełnie znaczenia.

i im bardziej odlegle, dziwnie czy wręcz głupio to dla ciebie brzmi, tym lepiej dla ciebie. mimo, że nie do końca rozumiesz, po prostu tak trzymaj.

łatwiej niż przejechać dwieście kilometrów po górach jest sobie coś kupić. łatwiej niż zdobyć piękną przełęcz jest cieszyć się, że zdobył ją nasz idol.
haczyk jest tylko taki, że żeby się z tego cieszyć, trzeba w to wierzyć. bo kiedy się przestanie, już nie ma powrotu.

dlatego przyjacielu, trzymaj się z dala od gór. zostań w mieście. nie psuj sobie zabawy.