Tylko o to, gdzie nas zabierze

Trzy lata temu, na północnym skrawku Teneryfy, wybraliśmy się na wycieczkę rowerową. Trzy lata temu jeździłem na rowerze z moich marzeń. Trzy lata temu tak myślałem, a sprzęt wart był tyle, co nowy samochód. Na taki też wyglądał. Trzy lata temu mój kolega miał za to rower zupełnie inny. Po prostu taki, który za jak najmniejsze pieniądze spełni swoją funkcję i nie rozleci się po drodze na części sto. To chyba właśnie w obranej przez niego taktyce znajdziemy jeden z kluczy tej opowieści. 

Na wyprawie byli z nami też inni koledzy. Jeżdżąc na przeróżnych rowerach, z pewnością do rana moglibyśmy dyskutować na temat różnic pomiędzy nimi. Nie przejmowaliśmy się tym. Zamiast tego zdecydowaliśmy się pojechać przed siebie w góry Anaga, gdzie drogi wiją się serpentynami w nieskończoność, a samochodów jest tyle co nic. Było to miejsce z rowerowych marzeń. Jak to w takich miejscach bywa, trudno było jechać przed siebie będąc obojętnym na to, co dzieje się dookoła. Raz po raz zatrzymywaliśmy się, by zrobić zdjęcia, a wszystko po to, by móc uwiecznić całą drogę i pojechać jeszcze dalej. Wszystko to działo się oczywiście na moim wspaniałym rowerze i rowerze mojego kolegi – byle jakim.

Pamiętam do dziś, że zawsze spotykaliśmy się ostatecznie, czy to na szczycie, czy w kawiarni, albo gdzieś tam, gdzie był najlepszy widok z góry. Spędziliśmy w ten sposób wiele godzin, dotarliśmy w wiele pięknych miejsc, a w międzyczasie dopadła nas w burza z piorunami. Dlaczego o tym piszę? Zdałem sobie sprawę, że jeżdżąc tak zupełnie zapomnieliśmy o tym, jak bardzo różniły się nasze rowery i czy jeden był właściwie lepszy od drugiego. Okazało się, że ostatecznie mój wspaniały rower za nieprzyzwoite sumy pieniędzy zrobił dokładnie to samo, co prosty, byle jaki rower mojego kolegi.

Z punktu A do B

O rowerach można rozmawiać godzinami. Wielu pasjonatów robi to bez wytchnienia i spora ich ilość z chęcią oddaje się tej zajawce całym swoim sercem. Żart z rowerami polega jednak na tym, że zanim zacznie się nimi szczerze interesować, to najpierw jest to dla nas jedynie proste narzędzie do przemieszczania się z punktu A do punktu B. Dopiero wtedy, kiedy jednak człowieka dopadnie rowerowa pasja i zacznie on zagłębiać się w tematykę, to okazuje się, że pojawia się nagle ogrom możliwości, nieskończenie długa lista ulepszeń, rodzajów rowerów i części, które wydają się nam niezwykle potrzebne i pociągające. Wszystko po to, żeby w końcu dotrzeć do punktu numer trzy, kiedy jeździmy już na tyle dużo, że rower ponownie staje się prostym narzędziem do przemieszczania się z punktu A do punktu B. 

Faktem jest, że na rowerze jeżdżę już prawie dwadzieścia lat i z wielką radością mogę przyznać, że nareszcie dotarłem do tego ostatniego puntu. Miałem po drodze przyjemność jeździć na niezliczonej wręcz ilości rowerów, tych okropnie drogich i tych zwykłych również. Wszystko ostatecznie sprawowały taką samą funkcję. Czy staliśmy na szczycie góry w Szwajcarii, Maroko czy na Islandii, nikomu nie robiło różnicy, jakiej marki kto ma rower i czy był on szybszy czy może też lżejszy. W końcu każdy rower, jaki by nie był, przenosił nas w to samo miejsce. Kiedy z pozoru doskonała część zepsuła mi się gdzieś z dala od miasta i wymieniłem ją na część gorszą, wręcz byle jaką, ku wielkiemu zaskoczeniu okazywało się, że nic się nie zmieniło. Jechałem dalej przed siebie.

Postaw na lokalny warsztat

Stąd myśl: Nigdy nie chodzi o rower sam w sobie. Tylko o to, gdzie nas zabierze. To nic skomplikowanego. Żeby rower był tym źródłem emocji wzniosłych, narzędziem do przenoszenia w miejsca, w których wzdycha się z zachwytu, musi spełnić jedynie dwa warunki. Otóż musi działać w miarę dobrze, rzecz jasna, a żebyśmy czuli się na nim dobrze, powinniśmy się do niego po prostu przyzwyczaić. Żeby spełniał pierwszy z tych warunków, warto żyć w zgodzie ze swoim lokalnym warsztatem rowerowym. Zamiast oddawać się pasji zakupów online, lepiej od czasu do czasu odwiedzić prawdziwych ludzi, wymienić uśmiechy i zbić piątki, a mechanikowi, który po raz kolejny ratuje nam życie zafundować raz na jakiś czas butelkę lepszego trunku. Może nie jest to najtańsze rozwiązanie, ale najbardziej ludzkie i satysfakcjonujące dla obu stron. A jak spełnić drugi warunek? Otóż, aby do roweru się przyzwyczaić, trzeba na nim zwyczajnie jeździć. Potrzeba jedynie czasu i cierpliwości, a to przyjdzie samo z siebie.

Wszystko ponad to zwykła fanaberia. Tak uważam. Mało tego, obawiam się nawet, że na świecie jest już wystarczająca ilość rowerów. Taka, że nie potrzeba już produkować ich więcej. Tak więc zamiast zastanawiać się jaki jeszcze rower dodać do naszej kolekcji, lepiej pomyśleć, gdzie wybrać się tym, który już się ma. Co sprawi więcej pożytku – dla nas samych i dla planety. Dziś życzę Wam powodzenia w odkrywaniu świata.

Tekst ukazał się w magazynie Kraft Wiosna 2020