Ach Pinarello, ah Colnago, ah Cipollini! Ah dajcie mi piękny włoski rower! EuroPRO rower to moje drugie od góry największe materialistyczne marzenie. Ach! Czy ja proszę o tak wiele?

Chociaż nie mam znowu takich powodów do narzekań. Póki co mam swojego kochanego Ridleya. Model Mistrza Włoch. Pippo Pozzato. Limitowany. 33 na 200. To już coś. Nawet nie byle co gwoli ścisłości!

Kupiłem go jakieś dwa lata temu. Po długich poszukiwaniach. Strawiłem jakieś kilkadziesiąt dobrych godzin na przeczesywania wszelakich serwisów aukcyjnych i forów. Kupiłem go. Potem strawiłem kolejne długie godziny żeby odkopać na allegro przecudne kółeczka pod szyteczki. Kupiłem je. Góry sobie stały, na przełęczach topniał śnieg a ja tymczasem siedziałem po nocach na forach i szukałem odpowiednich szytek, z gumwallem, najlepszych. Znalazłem. I kupiłem. Juhu! Złożyłem sobie wspaniały rower za jakieś 7 tysi.

Ridley sobie stał w pokoju, ja się na niego gapiłem. Było fajnie. W Warszawie nadal sypali solą na szosę. Ale spełniłem swoje marzenie. Osiągnąłem cel. Mogłem odpoczywać.

Dzisiaj Ridley jest w stanie mocno przedzawałowym. Właściwie to jest do uśpienia. Zmęczyło go życie, zmęczyłem go ja jeżdżąc częściej niż co niedzielę. I w ogóle mi to nie przeszkadza. Nic a nic.

Tej zimy wpakowałem w niego może ze dwie stówki. Naprawiłem stery które miały luzy jak w hiphopie. Spróbowałem naprawić popękane stożki ale mi się nie udało więc poszły do uśpienia. Wyciągnąłem stare koła z piwnicy i założyłem. Zmieniłem owijkę i gumki, postukałem młotkiem tu i tam i wpakowałem do volvo. I już. Ridley ma luzy, ma pogięte najmniejsze koronki w kasecie, rozciągnięty łańcuch i klocki do carbonu mimo, że obręcze są aluminiowe. Trochę się sypie, ale jedzie, hamuje i skręca.

Ridley zabrał mnie na Sa Calobre, na Cap Formentor, wjechałem nim sobie na ośnieżone Rates 2.1, a nawet przeżył te pięć godzin treningu z profikami w Calpe. Co prawda dał mi parę powodów do wstydu kiedy co rusz ktoś podjeżdżał żeby zwrócić mi uwagę, że chyba koło mi obciera o ramę albo koronki są pokrzywione, ale jakoś sobie z tym poradziłem, mam już wprawę w znoszeniu uwag.

Widzisz, wszyscy mamy ograniczone zasoby kasy. Wszyscy mamy wybór co z nią zrobimy. Ja na przykład sprzedałem kontener PROskarpetek i zebrałem kilka tysi polskich złotych. Mniej więcej tyle żeby sobie kupić nowe stożki, wymienić napęd, szytki i manetki które mam już miękkie jak plastelina. Bardzo chętnie bym to zrobił, pewnie, że tak. A ja głupi wydałem to na coś czego sobie nie zachowam na dłużej. Wszystko poszło w wachę, w promy, w noclegi. Takiego sobie dokonałem dziwnego wyboru.

Nie zrozum mnie źle, nie odbiło mi. Nie zostaję amiszem. Pewnie, że bym wolał mieć wspaniały rower. Jakieś Cipollini RB800 w moich barwach, na nowej campie i ładnych stożkach. Mógłbym sobie na nie zarobić. Ale musiałbym odłożyć wyjazd na później. Rozhulać mój sklep online. Mogłem odczekać jeszcze jakiś czas i mógłbym kupić lepszy samochód, jakiś aparat fotograficzny. Tylko kto by mi oddał ten czas? Te tripy na Sa Calobrę, na Formentor i tak dalej? Fajnie mieć rzeczy, ale to jest czubek mojej hierarchii wartości.

Kiedyś Ridleya miałem dla samego posiadania Ridleya. Miałem przedmiot dla przedmiotu. Niespecjalnie mądre podejście. Dzisiaj mam go dla efektu jaki mi daje. Dla możliwości wjechania nim w góry, dla strzałów adrenaliny na krętych zjazdach i uczucia błogości podczas jazdy w stronę słońca. Dla robienia mniej więcej tego czym określam sobie górnolotnie swoją pasję. Bo kupowania pasją bym nie nazywał.

Być może to co piszę, dotrze do jednego, do drugiego nie. Ludzie wciąż nie potrafią połączyć dwóch faktów. Jaki ten ich brak czasu czy pieniędzy ma związek z ich potrzebą kupowania coraz to lepszego sprzętu.

To fakt. Forumowe wątki na temat opon mają po kilkadziesiąt stron. Serwisy aukcyjne pękają w szwach. Magazyny branżowe lansują coraz to nowsze modele sprzętu kreując kolejne potrzeby. Ludzie czytają testy porównawcze nie mając zielonego pojęcia co oznaczają wartości używane do porównań. Byle by były większe. Lepsze. Najlepsze. I więcej. Rozważni konsumenci.

Owszem, nie da się podważyć faktu, że są rowery lepsze i gorsze. Rok temu na przykład dosiadałem jednego z najwspanialszych sprzętów na tym świecie. Pykałem sobie jak chciałem każdą sztajfkę bo miałem ultrasztywnego Canyona a na zjazdch robiłem wszystko co chciałem bo tak się prowadził. Kiedy wsiadłem na Ridleya poczułem różnicę. Pewnie, że tak. Ale nazywajmy rzeczy po imieniu, jakiej wielkości jest to różnica?

To nie są różnice jak w przypadku przesiadki z Matiza do Mustanga. Te różnice są malutkie. To bardziej jak przesiadka z Matiza do Lanosa, z Mustanga do nieco mocniejszego Mustanga. Minimalna, wręcz niezauważalna różnica. Ale rozważni konsumenci wciąż skrupulatnie porównują sztywność główki sterowej i wagę widelca. Sprawdzają oplot szytek i opór jaki stawiają szprychy. Jakby zmiana osprzętu ze stopiątki na duraace sprawiła, że nagle zaczną dwa razy szybciej jechać. Jakby to miało jakąś diametralną wagę. Otóż nie, nie ma. Tak samo jak później już nie ma czasu i pieniędzy tych rozważnych konsumentów. Bo w ten sposób go sobie zmarnowali.

Ludzie spędzają dnie i noce na forach. Potem długie godziny w pracy, żeby zarobić na coraz to lepszy sprzęt. A góry, przełęcze, wspaniałe szosy sobie stoją i na nich czekają. Aż w końcu ich sprzęt sięgnie ideału  i będzie mógł zostać wypuszczony w świat. Ale to dzieje się coraz rzadziej. Bo oni nie mają nigdy dosyć. Producenci też nie zostają w tyle z serwowaniem im nowinek. Kolarska samsara. Błędne koło.

Jeździłem rok temu na jednym z najwspanialszych rowerów szosowych tej planety, teraz jeżdżę na moim strudzonym życiem Ridleyu. I kiedy tak sobie na nim jadę, wolniej odrobinę, owszem, to sobie tak myślę, kurde, i co z tego? Co z tego, że jestem o te pół kilometra na godzinę wolniejszy na całym podjeździe. Jakie to ma znaczenie, że minimalnie gorzej się zachowuje ten rower kiedy stanę w pedałach? Wciąż przecież mam to samo. O jakiś tylko procent, promil może wolniej. I tak w końcu wjadę na szczyt. Albo i nie wjadę, bo zostałem w Warszawie, z kredytem na nowy rower.

A potem myślę sobie o wszystkich moich kumplach których namawiałem, żeby jechali ze mną do Hiszpanii, których czasem próbuję wyciągnąć na Roadtripy. Kumplach którzy mają droższe rowery od mojego poczciwego Ridleya, co w sumie nie jest specjalnym wyczynem. Kumplach których połowa zdjęć wrzucanych w socialmedia jest w stylu “hurra! nowe kółeczka! nowe korby z mocą!” “#unboxing #bikeporn #rapha “. Kumplach którzy zawsze uśmiechają się na hasło n+1 rowerów. Kumplach którzy zawsze grzecznie mi odmawiają mówiąc, że nie mają ani czasu, ani pieniędzy. 

Współczuję wam kumple. To Wam dedykuję ten tekst. To dla Was składam ofiarę z mojego biednego Ridleya.