Wiem, że to może zabrzmieć dość dziwnie. Ja też bardzo długi czas specjalnie się nad tym nie zastanawiałem. Że to tylko mój kolejny dziwny pomysł.
Ale widzisz, zmieniłem dyscyplinę. I bawię się przednio. Pozwól, że Ci wyjaśnię w czym rzecz.

Bo zobacz, to całkiem śmieszne jak wszystko, dosłownie wszystko możemy sobie teraz spisać, określić w postaci cyferek. Przypatrz się tylko.
Na początek skrupulatnie dobieramy sprzęt na podstawie testów z gazetek, gdzie podają nam, jakbyśmy niby mieli pojęcie co znaczą te miliony czynników, gramów wagi, niutonów sztywności, czegośtam oporów powietrza, tarcia czy innych dziwnych rzeczy. Możemy sobie porównać nawet sztywność podeszwy nowego buta, opór jaki stawia powietrzu kask czy rękawiczka.
Możemy sobie poustawiać kąty zgięcia nadgarstka, garba i czego tam jeszcze chcemy. Możemy sobie spisać w cyfrach wszystko co dotyczny naszego ciała, jakby to cokolwiek zmieniało.
Potem wychodzimy na dwór i sobie mierzymy najpierw takie banały jak dystans, prędkość imilion innych czynników, mierzymy waty z jakimi naciskamy na pedały, oczywiście odpowiednio dobierając miernik żeby był najbardziej dokładny.
Możemy pomierzyć miliony czynników. Strava nawet wyliczy nam i poda odpowiednią cyfrę od tego jak bardzo ciężki mieliśmy trening, poda na tacy czy możemy być dumni, czy nie bardzo. Wszystko żeby potem zgadzały się inne liczby, bo przecież koledzy z fejsbuka już dawno, klikając lajki, dali do zrozumienia, że lepsze jest pierwsze, niż trzydziestepierwsze miejsce. Że lepiej jak wrzucimy na Stravę ponad stukilometrową trasę niż nie.
Możemy liczyć, spisywać, porównywać i dążyć nieskończenie do czegoś lepszego. Cała ta numerologia nie ma końca.

Życie kolarza przeniesione do formularza excel.

Ale przecież to w porządku. Nauka, rozsądek, rozwój i te sprawy. Okej.

Ale coś mnie czasem zastanawia. Właściwie to coraz częściej.

Bo widzisz, czasem los rzuci nas gdzieś, gdzie z tymi cyframi robi się trudniej. Gdzie najtęższe umysły nie bardzo wiedzą jak ująć w jakieś spisywalnej, porównywalnej formie, to, co się akurat dzieje.

To może być moment kiedy po raz pierwszy zobaczysz morze po długiej podróży w jego kierunku. Kiedy na szczycie przełęczy otwiera się przed Tobą wielka przestrzeń. Kiedy spotykasz ukochaną po długiej rozłące. Kiedy przyjaciel zbija Ci piątke na finiszu dwustukilometrowego tripa. Znasz te momenty, każdy z nas zna.

Z nimi jest pewien problem. Bo jak to opisać w gazetce? Jak to przekazać dalej światu? Że zachód na Pordoi jest lepszy niż wschód na Trollstigen? Haha. Przekonać kogoś, że cały dzień w górach jest jednak ciekawszym przeżyciem niż ćwiczenie szybkości na trenażerze z żelowym oporem? Że poszukiwania krętych szos ciekawsze niż poszukiwania nowych szytek?

Nie da się.

Czasem mnie zastanawia jak Ci miłośnicy liczenia wszystkiego, goście którzy nie potrafią jeździć rowerem bez wpatrywania się w garmina i kontrolowania stref, podchodzą do takich sprawa, do takich romantycznych kwstii. Czy oni w ogóle widzą jak piękne mogą być zachody, parujące góry? Czy potrafią krzyczeć z zachytu na długim zjeździe? Czy swoje ukochane dobrali też na podstawie jakichś obliczeń z miarką krawiecką? Ha! Kto wie?

Kiedy stoisz, nie wiem, na szczycie Passo Stelvio. W swoim super aerodynamicznym kasku, obok swojego roweru ważącego 7352 gramy z ceramicznymi łożyskami i szerokimi na 25mm szytkami. Obok kolegi w starym kasku, z jego starym rowerem z allegro. I jakby tego było mało, akurat powoli zaczyna zachodzić słońce i zabarwiać chmury na różowo. I jeśli masz w sobie dość wrażliwości to może zrozumiesz. A może i nie.

Bo ja już nie wiem jak bardzo trzeba być nieczułym i zepsutym przez cywilizację człowiekiem, żeby wtedy tego nie pokleić. Jak to wszystko co zostało określone cyferkami ma się nijak do tego co się właśnie dzieje. Tego, czego określić się nie da.

Ale nie wiem, mi to już zwisa kalafiorem. Już nie należę do tego świata.

Im więcej wdrapuję się na szczyty gór, im więcej oglądam wschodów i zachodów, przeżywam chwil nieokreślalnych i nieporównywalnych, tym bardziej jestem przekonany, że to one liczą się najbardziej, że to one są esencją. A ta numerologia to tylko lichy dodatek. Nic przy tym nie znaczący rozpraszacz od tego, co liczy się najbardziej.

Góry, natura, ruinują to całe rozsądne podejście.

Uciekam od tego kolarskiego excela. Od tego co tak długo trzymało mnie na smyczy tak zwanego rozsądnego podejścia. Puszczam je w zapomnienie.
I im bardziej swoje działania, swoją energię kieruję na dążenie do przeżywania tego, czego określić słowami, cyframi się nie da, tym piękniej mi się dzieje. Coraz częściej i więcej.

Nie chcę już uprawiać Kolarstwa Kolarstwa. Przepisuję się na Kolarstwo Romantyczne.