Z dala od miasta
drogi przyjacielu, właśnie mijają trzy miesiące od kiedy mieszkam w dziurze w hiszpańskich górach, i właśnie do mnie dotarło coś, czym chciałbym się z toba podzielić.
tak właściwie, to chciałbym cię przed tym czymś przestrzec.
drogi przyjacielu, właśnie mijają trzy miesiące od kiedy mieszkam w dziurze w hiszpańskich górach, i właśnie do mnie dotarło coś, czym chciałbym się z toba podzielić.
tak właściwie, to chciałbym cię przed tym czymś przestrzec.
I tak to jest, chcesz się rozwijać, być lepszy. To naturalne. I wszędzie możesz znaleźć multum instrukcji i instruktorów, poradników i porad wspaniałych. I wszyscy są tacy zdeterminowani, pomocni i w ogóle wszyscy razem wytrwale gonimy króliczka. I to takie szczytne i piękne, tylko ostatecznie, po tych wszystkich staraniach w końcu docierasz do punktu, gdzie okazuje się, że cały ten rozwój sprowadza się do stawania się szybszym.
Nagle dni okazały się tak nadzwyczajnie długie. Nawet wtedy kiedy się wysypiałem. W końcu nie było budzika. Nagle wszystko stało się takie, jakim być powinno. Nawet jeśli wciąż zbierało się na deszcz, a na obiad pierwszego dnia miałem tylko batonik musli i resztkę dżemu truskawkowego bo o siódmej sklep był już zamknięty.
Pada deszcz. Leje i jest w ogóle paskudnie. A Ty trenujesz. Ty kozaku! Trenujesz i z zaciśnietymi zębami wykonujesz rozpisane na dziś ćwiczenie. Nie bacząc na niesprzyjające warunki, ryzyko wywrotki czy zachorowania.
Tylko rzucam myśl.
Co by było, gdyby wszystkie Twoje cele realizowałyby się jako efekt uboczny?
Prosta historia. Przejechałem sobie 250 kilometrów. Przez jedne z piękniejszych gór w jakich w życiu byłem. I nie wyrobiłem się przed zmrokiem.
Było EPO, leki na astmę, belgijskie kociołki, był doping genetyczny, był też Tom Simpson który sobie tego wszystkiego nie szczędził a jego śmierć nikogo niczego nie nauczyła. Tak czy siak, dużo już było sposobów na jazdę na kodach.