Utknąłem na dobre w dużym mieście. Większość z nas utknęła. W miejscu z którego dotarcie do nadających się do jeżdżenia szos, oznacza konieczność przedzierania się przez arterie pełne samochodów. Samochodów za kierownicami których siedzą całe zastępy frustratów. Nawet jeśli za kierownicą siedzi spoko gość to też się staje frustratem bo stoi w korku i siedzi za kółkiem. Proste. Tak więc wszędzie są frustraci, stoją w korku ze ściągniętymi brwiami i zaciśniętymi nerwowo szczękami, a Ty sobie lawirujesz między nimi na swoim rowerze jak gdyby nigdy nic. Frustraci trąbią, wykrzykują coś w Twoim kierunku, różne inwektywy i takie tam, ogólnie rzecz ujmując, atmosfera jest niespecjalnie sympatyczna.

Kierowcy wściekają się na Ciebie. Ty wściekasz się na kierowców. Spirala wściekłości.

Ale mnie to jakoś nie rusza. Ja już dawno przestałem się stresować i wściekać. Wypisałem się z głupiej gry.

Znalazłem na to ostateczne rozwiązanie. Kupiłem pistolet. No dobra, żartuję. To dużo prostsze i nie wymaga inwestycji w broń ani w ogóle w nic.

Też się kiedyś wściekałem. A potem sobie uświadomiłem coś totalnie oczywistego. To nie oni mnie wkurzają. To ja się wkurzam. Ha ha! I już.

Po prostu wszyscy dajemy się ponieść emocjom. Nikt nie robi tego za Ciebie. Żaden kierowca nie steruje tym co się dzieje w Twojej głowie. Sam jesteś panem swoich reakcji. Sam decydujesz. I kropka. Cała filozofia.

Niby to taki banał, ale jednak barczysty łysol w ortalionowym dresie podrapawszy  się uprzednio po głowie by powiedział:

– Ale jak to kurwa mam sie nie wkurwiać skoro mnie wkurwiają?

Gdybym tylko był od niego większy i miał pół metra w łapie to bym mu odpowiedział spokojnym głosem:

– Tak to dresie. Żaden z tych kierowców nie naciska przycisku na twojej łysej pale który uruchamia jakieś hormony agresji. Sam je sobie uruchamiasz, dresie jeden. Twoja decyzja.

Każdy z nas ma w sobie pierwiastek dresiarza, tak jak każdy mężczyzna ma w sobie pierwiastek kobiecy (nawet, a nawet tym bardziej, lider Giro d’Italia) i cała ta teoria może nie do końca być dla wszystkich przekonująca. Przecież kiedy ktoś rzuca w Twoją stronę garść obelg to reakcja jest oczywista.

Otóż nie. To tylko dźwięki, jak każde inne. To tylko gesty, jak każde inne. Ktoś Ci kiedyś powiedział jak trzeba na nie reagować więc to robisz. A wcale nie musisz.

Zobacz, miałem lecieć ostatnio do Japonii, na kolejnego Roadtripa. Nie udało się, trudno. Załóżmy jednak, że bym się tam znalazł i trafił na jakiegoś wściekłego kierowcę. Ciężko sobie wyobrazić wściekłego Japończyka ale spróbujmy. Typowa sytuacja, podjeżdża gość, opuszcza szybę i rzuca kurwami. Po japońsku. Robi jakieś przedziwne gesty, pewnie jakieś tam swoje mają. A ja nic nie rozumiem. Ha ha! Wścieknę się? Ależ skąd! Może nawet będę miał z tego trochę ubaw.

Rozumiesz już?

Zobacz, mógłbym temu Japończykowi powiedzieć spokojnie “przepraszam, nie rozumiem”. Po polsku, a co. Gość by się zmieszał, zamknął się i pojechał w swoją stronę, co innego miałby zrobić. Ja bym miał ubaw. Taki sam jak wtedy, kiedy warszawskim frustratom czasem rzucę hiszpańskie “no entiendo!”, włoskie “non capisco!”, czy jakieś czeskie “Nerozumím!”. Szok i niedowierzanie. Zawsze. Naucz się kilku zwrotów. Sam sobie sprawdź jak to działa. Jak magiczne zaklęcie zamykające usta wszystkim frustratom.

Zakpij sobie z całej gry w spiralę wściekłości.

To wszystko. Od jutro Twoje stresujące przejazdy przez miasto zamienią się w dobry ubaw. Życie stanie się lepsze. Nie ma za co.