Nie oszukujmy się, to nie jest znowu tak, że każdego jednego poranka wyskakujesz ochoczo z łóżka pełen energii i dziarsko ruszasz robić to, co określasz jako trening.

Wcale tak nie jest. Gdyby tak było, to te miliony memów, filmików, tekstów i tych wszystkich motywujących tworów nie miałoby prawa bytu. A są ich ilości niezliczone. I wciąż powstaje ich coraz więcej.

Wybacz, ale ten tekst nie będzie kolejnym. Jest ich już dosyć. Po co jeszcze jeden, kolejny?

Zabawne, że pojawia sie coraz więcej osiłków pokrzykujących zza monitora hasła o tym, że nie ma rzeczy niemożliwych, coraz więcej pięknych memów, wyniosłych cytatów, tego całego motywacyjnego bełkotu i nikt zdaje się nie zauważać drobnego haczyka, że gdyby tylko te słowa miałyby jakąkolwiek wartość, byłyby faktycznie skuteczne, to zamiast powstawać ich coraz więcej, powinno ich być coraz mniej. Ale jest wręcz odwrotnie, ludzie chcą ich więcej i więcej.

Co to mówi o Tobie? O nas? O sportowcach?

Ta niekończąca się rzeka memów i filmików które mają na celu wypchnąć Cię sprzed monitora na trening, to tylko dobitny dowód na to, że ten sposób w jaki podchodzisz do tego co nazywasz pasją, zwyczajnie nie zdaje egzaminu.
To podejście które przyjęło się wszem i wobec, cała ta pogoń za tym umownym sukcesem, za ideałami i już sam dobrze wiesz czym, po prostu nie działa. A to wyśmienity na to dowód.

Tak więc właściwym pytaniem, nie jest, skąd brać motywację.
Odpowiednim pytaniem jest to, dlaczego ta motywacja wciąż gdzieś ucieka?

Coś Ci powiem. Też z tym walczyłem. Też oglądałem filmiki pełne zaciętych twarzy na podjazdach Tour de France z Johnym Cashem w tle. Ale już mi przeszło. Jest 30 marca, byłem w tym roku niemal codziennie na rowerze, a jeśli nie, to na pewno nie dlatego, że brakowało mi motywacji. Właściwie od kilku lat nie mam problemów z jej brakiem. Absolutnie.

Nie, nie dlatego, że w końcu obejrzałem wystarczającą ilość filmików ze wzniosłą muzyką w tle albo przyswoiłem do głowy krytyczną ilość memów. Nie wydziargałem sobie na przedramieniu żadnego never give up ani innego livestronga. Ależ skąd. To wszystko jest do niczego. To marnowanie czasu.

Zdradzę Ci sekret. Coś o czym dobrze wiesz, tylko zdążyłeś zapomnieć.

Bo widzisz, kiedyś nie miałeś z tym problemów. Nikt z nas nie miał najmniejszych problemów z brakiem motywacji.

Przypomnij sobie te czasy. Nie pamiętasz? Pozwól, że odświeżę Ci pamięć.

To było wtedy, kiedy byłeś dzieciaczkiem. Kiedy znikałeś na cały dzień i na siłę trzeba było ściągać Cię z powrotem do domu. Brałeś swój rowerek, piłkę, nogi i do wieczora robiłeś to, co sprawiało Ci przyjemność. Nie po coś, nie dla celu, dla nagród, poklasku. Dla samej przyjemności robienia tego tu i teraz. Piękne dni.

Ale w międzyczasie coś się popsuło. Ktoś Ci popsuł tą całą nieskrępowaną zabawę. Ten cudowny czas niezmącony pokrzykującymi osiłkami z youtuba.

Zastanów się dlaczego. Co w międzyczasie się wydarzyło. Co nawkładali Ci do głowy. Rodzice, szkoła, telewizja, ludzie. Powiedzieli Ci, że musisz być najlepszy, że dopiero wtedy będziesz kimś. Że musisz mieć to i tamto. Że musisz odnosić sukcesy i dążyć i pożądać i tak dalej i tak dalej. Lista jest długa. Pomyśl sobie nad tym.

Może to najwyższy czas się tego wszystkiego oduczyć. Wrócić do czasów zabawy. Robienia czegoś, dla samej przyjemności robienia tego czegoś. Jak za dawnych, cudownych lat.

Rzecz nie w tym, aby wciąż odnajdywać motywację. Rzecz w tym aby znaleźć takie podejście do swojej pasji, aby motywacji nigdy nie brakowało.
To aż tak proste. W końcu kiedyś Ci się to wyśmienicie udawało.