Zwykłe życie
Nagle dni okazały się tak nadzwyczajnie długie. Nawet wtedy kiedy się wysypiałem. W końcu nie było budzika. Nagle wszystko stało się takie, jakim być powinno. Nawet jeśli wciąż zbierało się na deszcz, a na obiad pierwszego dnia miałem tylko batonik musli i resztkę dżemu truskawkowego bo o siódmej sklep był już zamknięty.
Chociaż powinienem być w Australii. Taki był pierwszy pomysł który rzucił mnie w świat. Albo powinienem coś robić poważnego żeby zarobić w końcu na kampera o którym tak marzę. Bo ciągle gdzieś byłem i jakby czegoś mi brakowało. Jestem w podróży od listopada i nawet w Hiszpanii gdzie było super, wciąż co jakiś czas, dokądś uciekały mi myśli.
W Szwajcarii okazało się, że wcale niczego mi nie brakowało, wręcz przeciwnie. Nagle odnalazłem to, czego szukałem, to, co najlepiej na mnie działa. Bo byłem zajęty tym tak, że przestałem szukać. Okazało się, że Alan Watts miał rację.
Karol, kiedy zapytałem czy mogę zostać dłużej, zaśmiał się, że jestem wolnym człowiekiem. Nie wiem, słowo jak każde inne. Dopóki wciąż mam możliwość, to po prostu to robię. Tym razem miałem szczęście, za noc płaciłem tyle co za słoik masła orzechowego, zabukowałem na tyle na ile tylko mogłem. Jedno okno miałem na serpentyny przełęczy Gotarda, drugie na dolinę w stronę Włoch.
Wstawałem, kiedy ciało mówiło, że już nie potrzebuje więcej snu, kupowałem chleb i jajka na śniadanie, makaron i pesto na obiad i miałem to z głowy na cały dzień. Cały dzień jeździłem, włamywałem się na zamknięte przełęcze i wyłem z zachwytu strasząc niczego niespodziewające się kozice i świstaki. Sił miałem coraz mniej. Jeździłem coraz więcej. Wracałem po ciemku, pochłaniałem górę makaronu z pesto i tuńczykiem i szedłem spać.
I byłem sam. Może to to. Że w końcu mogłem w stuprocentach robić to, co robić chciałem. Bo akurat dobrze wiem co robić chcę. Nie musiałem nikogo gonić, ani na nikogo czekać. Przed nikim udawać, miłego czy twardziela, przed nikim wstydzić kiedy zjeżdżałem na tyłku po śniegu. Spełniać niczyich oczekiwań. Mogłem być w stuprocentach sobą.
A może to detoks od internetu. Otóż nie miałem w mojej kabinie wifi, nie mogłem używać tego z telefonu, bo zaraz bym zbakrutował. Więc się odciąłem. Nie oglądałem herosów, więc nie czułem się wolniejszy. Nie oglądałem piękniejszych, żeby czuć się brzydszym, nie miałem czasu na przeglądanie rzeczy i wciąż nie wiem jak nazywa się najnowszy model treka, więc jak dopiero miałbym do niego wzdychać. Jedynie przez chwilę wieczorem sprawdzałem skrzynkę, pod barem z wifi, żeby nie niepokoić bliskich. Żeby nie popadać ze skrajoności w skrajoność.
Odpuściłem sobie. Odpuściłem sportowe ambicje odhaczania każdej możliwej przełęczy na rzecz cieszenia się tym co akurat jechałem, bez planu, stając za każdym razem na zdjęcie. Odpuściłem rozpraszacze dobrej zabawy, rozpraszacze umysłu. Odpuściłem sobie rozmyślanie o lepszych scenariuszach, na rzecz zwykłego życia. Zbyt nim byłem zajęty.
Odnalazłem najlepszy dla mnie tryb. Dni były długie. Czas leciał szybko. Okazało się, że niczego wcale mi nie brakowało. Otóż było właśnie w drugą stronę. Było tego czegoś za dużo. Za dużo internetu. Rozpraszającego od tego co jest naprawdę. Za dużo rzeczy. Zabrałem ze sobą tylko tyle ile zmieściłem do plecaka i z braku zbędnych rzeczy i możliwości zrobiło mi się czyściej w głowie.
Okazało się, że Alan Watts miał rację. Kiedy w stuprocentach zaangażowałem się w to, co robiłem, to jak męczące i ciężkie by to nie było, w końcu to jednak wysokie góry, to zmienia się to w zabawę.
I tak jak nie musiałbym pisać o tych dobrych czasach, bo w sumie po co, tak samo Alan nie musiał pisać tego, co pisał. I pewnie nie dotarła by do mnie lekcja w której mówił, żeby zapomnieć o pieniądzach i po prostu robić to, co robić się kocha, a prędzej czy później znajdzie się ktoś kto nam w tym pomoże i pozwoli nam to robić, bez względu na pieniądze.
Okazało się, że to prawda. Nawet jeśli rozsądek podpowiada inaczej. I u mnie zaczęło to działać. I mimo, że wciąż wszyscy mi podpowiadają żebym robił to inaczej, ja robię, tak jak robić chcę najbardziej. W tym roku mam nareszcie możliwość podróżowania tak marzyłem. Albo nawet bardziej. Warto czasem zaryzykować.
Alan Watts ma rację. Trzeba tylko skupić się na tym co się kocha. Zapomnieć o reszcie. I jakoś to będzie.
Ucieczka w góry i detoks od internetu też robią wspaniałą robotę.