Eksperyment na samym sobie
Kiedyś wszyscy sobie kupiliśmy swoje szosy i wtedy się zaczęło. Poznaliśmy znajomych, dołączyliśmy do ekip. Poznaliśmy kulturę. To co napawa dumą całe środowisko. Środowisko zawodników którzy dzięki niej są wyręczeni od myślenia i mogą wszystko kwitować “bo takie jest kolarstwo”. Chyba najwyższa pora się nad tym głębiej zastanowić.
Zrób coś dla mnie. Właściwie to dla siebie. Zrób eksperyment, na samym sobie. Sprawdź ile to wszystko jest warte.
Pojedź w góry. Wyjedź z kolegami na jakiś szczyt. I kiedy oni tylko zaczną kręcić nosem, że dziś mają jechać to i tamto, pożegnaj się z nimi grzecznie. Oddaj im swojego garmina. Oddaj im swój pulsometr. Wyłącz stravę, wyłącz telefon. Będą Ci mówić, że to teraz bez sensu, bez tego nie można trenować. Nie wdawaj się w dyskusje, sprawdź na własnej skórze. Chyba nadal masz te dwie nogi, mózg i rower.
Będą Ci mówić o szufladkach. Będą Ci mówić, że jak chcesz wolności to musisz sobie sprawić sakwy i trekinga. Nie masz go, masz szosę, sprawdź czy też się na niej da pojechać po prostu przed siebie. Da? Nieźle. Że nie sprzęt a noga, nie wygląd a moc. Załóż swoje wyścigowe koła, ubierz najlepiej jak potrafisz. I jedź pod przełęcz w trupa jak nigdy dotąd. Kręć jakbyś miał wygrać na górze nie wiadomo co. Czyli jednak się da? Hmm.
Wystaw na próbę swoje ego. Wyjedź przełęcz jak po koma. Mimo, że nie masz stravy, nie masz kogo zerwać. Nie dostaniesz za to żadnego pucharka, kudosa ani lajka. Nie będą na Ciebie czekać żadne gratulacje. Sprawdź czy bez tego zdołasz się przemóc do tego wysiłku. Wystaw na próbę swoją próżność. Czy to aby nie potrzeba aprobaty Cię dotąd napędzała.
Będą Ci mówić o swoich planach, o swoich oczekiwaniach na przyszłość. Uśmiechnij się w myślach, oni już pewnie dawno wrócili do domu, zgodnie ze swoimi planami. Ty jedź dalej przed siebie, gdzie tylko masz ochotę. Będą Ci mówić o tym, że dążą do tego żeby być coraz szybsi. Rzuć sobie na małą tarczę i wjedź kolejną górę absolutnie bez pośpiechu, niech wyprzedzają Cię kobiety i dzieci. Czy to jakaś hańba na Twoim kolarskim honorze? Pewnie oni by Ci powiedzieli, że owszem. Powiedzą Ci, że to turystyka. Hej, przecież nadal jedziesz na szosie, możesz sobie zafiniszować na tablicę, zjeżdżać ponad sto na godzinę. To nie turystyka, to tylko kolejna etykietka.
Będą Ci mówić, że jest jesień więc musisz się roztrenować, że jest zima więc powinieneś ćwiczyć w piwnicy z ciężarami, że jest poniedziałek więc musisz zrobić regenerację, że coś możesz, czegoś Ci nie wolno.. Że to jest kolarstwo, więc masz być podporządkowany tym wszystkim przykazaniom, sprytnie nazywanych kulturą. Bo tak już jest.
Jeździj ile tylko masz ochotę, nie wiesz właściwie jak długo to robisz, nie masz garmina ani nawet zegarka. Możesz co najwyżej spojrzeć jak wysoko jest słońce. Wróć sobie do czasów dzieciństwa, nieskrępowanej radości z robienia tego co sprawiało Ci przyjemność. Masz jeszcze czas? Wjedź na kolejną przełęcz. Wypruj się do ostatniej kropli energii.
Usiądź na szczycie, otwórz piwko i oglądając zachód słońca pomyśl o tych wszystkich podiach lokalnych ogórków, o badziewnych dyplomach i stworzonych sztucznie tworach jak lajki i kudosy które sprawiają tyle radości tym i tamtym. Pomyśl o amatorach, którzy kiedyś tam kupili sobie szosy z nadzieją na super zabawę, na wolność, a potem na własne życzenie stali się niewolnikami swojej rundy i cyferek na garminie w dążeniu do nie wiadomo czego. Pomyśl jakie to ma znaczenie, jaką wartość w porównaniu do tego co właśnie przeżywasz, co zrobiłeś dzisiaj.
Ja Ci tego nie wytłumaczę stukając w klawiaturę. Sam musisz się przekonać.